W walentynki kina nie dały nam dużego wyboru, zazwyczaj od rana do wieczora mogliśmy wybierać między 50 twarzami Greya, 50 twarzami Greya i przy odrobinie szczęścia Pingwinami z Madagaskaru oraz 50 twarzami Greya. Książki nie czytałem, coś tam o niej słyszałem, wiem tyle że niektóre dziewczyny mają mokro od samego czytania, inne z kolei dziwią się tym pierwszym. Dobrze oddany film byłby pewnie pornosem + żyli długo i szczęśliwie(?). Ja bym się nie spodziewał że zobaczę coś takiego w kinie. Tym bardziej śmieszy mnie rozczarowanie filmem, oraz ten ból dupy, bo jednak komuś się podobało.
Filmu nie oglądałem, pewnie z moją Lepszą Połówką kiedyś po niego sięgniemy, chociażby z czystej ciekawości (marketingowcy zrobili swoje), ale obejrzymy go sobie w domowym zaciszu. Od soboty kino w ogóle wydaje mi się marną rozrywką, a to dlatego że odkryłem jak fajnie jest w teatrze, tam sztuka może mieć słabą fabułę a i tak przedstawienie będzie interesujące, jakoś inaczej się to przeżywa. Nie mam pojęcia czemu nigdy wcześniej z własnej woli nie byłem w teatrze (te szkolne wyjazdy się nie liczą). Ale też muszę się przyznać, że czekam na “Snajpera”